Przejdź do głównej zawartości

Oh, pazienza che tanto sostieni...

Poza Europą odbieramy lekcje cierpliwości. Zaczyna się już na Bałkanach i w krajach śródziemnomorskich. Odbieramy? OdbieraMY? Jakie my? Co za my? Może "my" z kultury Zachodu, pojmowanego jako historyczny i kulturowy Abendland? My nowocześni, postępowi, zawsze do przodu - przecież takie ambicje nie są nam obce. A może po prostu niecierpliwi, bo roszczeniowi?

Nie wiadomo, gdzie dokładnie leżą granice. Gdzieś jednak są. Tak to odczuwamy. Chyba wielu z nas. Polska w tej konstelacji jest krajem granicznym. Nie w znaczeniu przedmurza. Jeśli już pociągnąć ten obraz, należałoby powiedzieć, że raczej siedzimy okrakiem na murze. Przedmurze to koncepcja dawna. Tak dawna, że pomnika Jana III Sobieskiego nie chcą na wiedeńskim Kahlenbergu, więc będzie teraz jeździć na lawecie po kraju. Co nam na trwale zostało po wiedeńskiej wiktorii? Chyba tylko kawa... jak ta moja... na Schiphol...


Ciekawe, że na przykład XVIII-wieczne powieści holenderskie, ale też ikonografia tego i wcześniejszego okresu, dają dość zabawny obraz Polaków: dziwacy ze wschodu poprzebierani w długie sukmany, cudaczne kontusze, barwne stroje, z zakrzywionymi orientalnymi szablami, o podgolonych z turecka głowach. Nasze dyplomatyczne posłannictwa wzbudzały wtedy prawdziwe ekscytacje.

Na Bałkanach M. zawsze mnie uspokaja, kiedy się niecierpliwię, jak ostatnio w Czarnogórze. Powinienem zaakceptować tempo, jestem na wakacjach, to nie Holendrzy - słyszę wtedy. Faktycznie, może się trochę zniderlandyzowałem, ale przecież nie do końca. Nadal nie mogę zaakceptować, na przykład, tego pośpiesznego żłopania kawy z jednorazowych kubków na peronie - strasznego zwyczaju, który od lat obserwuję w Holandii, a który przeniosły już do nas sieciówki. Kawę należy celebrować. M. powiedziała mi kiedyś "kawa to tylko metafora". I miała rację.



Po przylocie stajemy w kolejce do kontroli paszportowej. Nagle okazuje się, że obywateli Surinamu było w naszym samolocie bardzo mało. Większość czarnych pasażerów staje razem z turystami. W końcu w 1975 roku, tuż przed ogłoszeniem niepodległości Gujany Holenderskiej z kraju wyjechało do Holandii kilkaset tysięcy ludzi. Woleli zachować holenderskie paszporty. Ale dziś oni i ich dzieci jeżdżą do kraju przodków, a w Holandii tworzą specyficzną diasporę.

W kolejce stoi młody Holender. Złoty kolczyk w lewym uchu. Nie bardzo pasuje do jego emploi. Ale to moje zdanie, choć sprawa nie moja. Holender się niecierpliwi. Wszystko trwa za długo. Holender sapie i wzdycha. Rozmawia chyba z jakimiś znajomymi. Ona Surinamka, on Holender. Starsi. Wymieniają poglądy na temat kolejki, tempa, tropików. Ze swoimi uwagami włączają się inni. Powstaje dyskusyjny kolektyw w ruchu. Ruch jest wprawdzie powolny. Powiedzieć ślamazarny, to nie powiedzieć nic. Stojąca najbliżej kobieta zwraca mu uwagę, że jest w tropikach, tu wszystko jest inne, musi to zaakceptować. A ja tymczasem przebiegam w myślach moje kolejki po paszporty na milicji, po wizy przed ambasadami w Warszawie, w urzędach, bankach; ile było tych okienek. Włączam się do rozmowy, mówię, że to cośmy zyskali na Schiphol idąc szybką ścieżką jako obywatele Unii Europejskiej, stracimy teraz na surinamskim lotnisku w Zanderij.


Ale jest szybsza ścieżka. Niestety dostrzegam ją za późno, bo informacja jest za załomem. Łapię się na więcej niż jedną kategorię! Razem z parą starszych Holendrów postanawiamy przejść pod taśmą i stanąć na ścieżce szybkiego rozwoju. Kolczyk dołącza do nas...

Starszy Holender, który teraz stoi za mną, zauważa mój paszport.
- O, jesteście Polakami?! Ale mieszkacie w Holandii?
- Nie, mieszkamy w Polsce. Wykładam literaturę niderlandzką na uniwersytecie.
- O, a ja pracowałem z Polakami. Nawet dziewięć miesięcy byłem służbowo w Polsce.

Sama kontrola trwa krótko. Surinam wprowadził niedawno e-wizy. Choć muszę powiedzieć, że także wypełnianie w domu tej wizy online było ćwiczeniem się w cierpliwości. Najpierw wcale niełatwa decyzja, który formularz wypełnić. Potem jak to zrobić. Po jakimś czasie odkrywasz, że system regularnie wyrzuca twoje dane jako błędne, bo nieopatrznie na końcu linijki postawiłeś niechcący znak spacji... Na szczęście z korespondencji z innymi kongresowiczami z Belgii i Holandii wynika, że mają podobne problemy.

W końcu przechodzimy do sali przylotów. Trwało to półtorej godziny. Teraz tylko bagaż. Tylko? Czekamy i czekamy. Bagaże w różnych kolorach, różnych kształtów... Kolejna para z Holandii stoi obok mnie wypatrując bagaży. On co rusz poprawia walizki krążące na taśmie, bo pracownicy lotniska ukryci gdzieś za kotarą z gumowych pasków rzucają je byle jak skutkiem czego od czasu do czasu taśma się blokuje. Jego zmysł porządku kłóci się z obrazem bezładnie poprzewracanych zahaczających o siebie bagaży. Nie ćwiczy się w cierpliwości, działa. Patrzę na to z podziwem.

Jest! najpierw moja szara walizka, towarzysząca mi od wielu lat w międzykontynentalnych lotach. Jeszcze tylko bordowa walizka M. Nie ma. Czekamy. Wypatrujemy. Niecierpliwię się i ja, więc zamiast patrzeć na krążące bagaże sam zaczynam krążyć po sali. O! Jest i bordowa, ktoś zestawił ją z taśmy, stała za filarem. Przechodzimy przez cło i zdajemy celnikowi starannie wypełniony formularz, który dostaliśmy jeszcze w samolocie. Jest szczegółowy. Przypominam sobie, że Afryka Południowa też kiedyś miała taki. Dziś do 30 dni obywatele Unii Europejskiej mogą przyjeżdżać bez wiz. Surinam widać jeszcze nie jest na tym etapie rozwoju turystyki.

Tego pierwszego dnia w Surinamie czeka nas jeszcze jedno ćwiczenie z cierpliwości. Na lotnisku stoi umówiony taksówkarz. Dumnie trzyma planszę z moim nazwiskiem. Z daleka macham do niego. Uśmiecha się, kciuk do góry, cieszy się. Też go przećwiczono w cierpliwości. Na tym jednak nie koniec. Odległość do Paramaribo - jakieś niecałe 50 kilometrów - pokonujemy w dwie godziny. Początkowo nawet daje się jechać sprawnie. Nasz kierowca zręcznie omija większe nierówności asfaltu. Ale już niebawem jedziemy w sznurze samochodów. Ciężarówki, półciężarówki, pickupy, osobówki. Gwarzymy z kierowcą. Wypytuję o wszystko, co widzę. Okazuje się, że on nigdy jeszcze nie był poza Surinamem. To młody chłopak. Ma skośne oczy i śniadą cerę - Surinamczyk, reprezentant tego wielokulturowego społeczeństwa jak się patrzy! Zadaję pytania także dlatego, by posłuchać jego niderlandzkiego. Tymczasem dzień szarzeje, szarówka szybko przechodzi w zmrok jak to w tropikach. Wjeżdżamy do Paramaribo, dojeżdżamy do naszego apartamentu. Duży podwójny pokój. Kuchnia i łazienka. Na parterze. Wyjście na ogród. Palmy, palmy...

Oh, pazienza che tanto sostieni... - "O cierpliwości, gdzie nas to zawiedzie!"
(Dante, Boska Komedia, przekł. E. Porębowicz z 1909)


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Siermiężni sierżanci

Co się dzieje w Surinamie? Nie, to pytanie nie jest dowodem na to, że w tym kraju wydarzyła się jakaś katastrofa. I nie, nie będzie tutaj również najnowszych wiadomości "z Surinamu" - o tym jest mowa w innych wpisach . "Co się dzieje w Surinamie?" świadczy raczej o tym, że mam z tyłu głowy stale 'co się dzieje w Polsce?' Pobyt w byłej holenderskiej kolonii i pierwsze doświadczenia z tym krajem nastrajają mnie bowiem dość refleksyjnie, bo wiele rzeczy, o których tutaj słyszę i które sam widzę, jako żywo, przypomina mój kraj. Nawet jeśli zamieszczone zdjęcia różnią się niekiedy znacznie od obrazków z Polski, to wielokrotnie podczas tego pobytu nachodziła mnie myśl o własnym kraju i skojarzenie z nim. Busiki-taksówki to podstawowa komunikacja mieszkańców Paramaribo (fot. J. Koch) Widok na rzekę Surinam (fot. J. Koch) Surinam ma swojego właściciela. To jeden człowiek. Nie rządzi jednak z tylnego siedzenia i nie jest jedynie 'zwykłym posłem'

Surinam w świątecznej atmosferze (impresje)

Mikołajkowe (niderl. Sinterklaas) i świąteczne atrybuty bożonarodzeniowe to w Surinamie nie tylko pozostałość kolonialna, lecz także żywa tradycja. Jest podtrzymywana przez różne kościoły chrześcijańskie. W miejscowych zborach Ewangelickiej Jednoty Braterskiej, zwanej też Braćmi Morawskimi lub Herrnhutami (Unitas Fratrum), można zobaczyć herrnhuckie gwiazdy, które, tak jak w niemieckim Herrnhut, zawiesza się od pierwszej niedzieli adwentu. Ale symbolika utrzymuje się też dzięki kilkusettysięcznej diasporze w Holandii, a raczej należałoby powiedzieć - z Holandii. Wielu obywateli Królestwa Niderlandów pochodzenia surinamskiego przyjeżdża bowiem na święta do kraju przodków. Mnie jednak nikt nie przekona, że klimat świąt pod palmami, choć egzotyczny i mający wiele zalet, może się równać z europejską atmosferą.

Droga do serca kraju

Najpierw droga do stolicy. Pendolinem. Zapomniałem o strefie ciszy, więc jestem wystawiony teraz na rozmowy Polaków o niczym, pokazywanie sobie śmiesznych filmików, oglądanie żenujących seriali... Wrzucony w sam środek krajowej komunikacji między Polkami i Polakami, którzy nagle doświadczają wzmożenia werbalnego, staram się skupić i doczytać lektury obowiązkowe. Odświeżam sobie książkę Antona de Koma "My niewolnicy Surinamu" ( Wij slaven van Suriname , 1934), o której wspólnie z M. mamy wygłosić referat na konferencji w Paramaribo. Referat gotowy, ale jeszcze to i owo trzeba doszlifować, może coś dopisać, coś usunąć. Potem naczytać się tekstu, aby zmieścić się w regulaminowym czasie. Znajduję w plecaku z komputerem mały notatnik z Festiwalu Miłosza z napisem "zdobycie władzy", co było mottem tegorocznej edycji, na której M. prezentowała bośniacką poetkę Feridę Duraković . Przypadków nie ma - to motto o zdobywaniu władzy jak nigdy pasuje do de Koma. Lubię takie &#