Najpierw droga do stolicy. Pendolinem. Zapomniałem o strefie ciszy, więc jestem wystawiony teraz na rozmowy Polaków o niczym, pokazywanie sobie śmiesznych filmików, oglądanie żenujących seriali... Wrzucony w sam środek krajowej komunikacji między Polkami i Polakami, którzy nagle doświadczają wzmożenia werbalnego, staram się skupić i doczytać lektury obowiązkowe. Odświeżam sobie książkę Antona de Koma "My niewolnicy Surinamu" (Wij slaven van Suriname, 1934), o której wspólnie z M. mamy wygłosić referat na konferencji w Paramaribo. Referat gotowy, ale jeszcze to i owo trzeba doszlifować, może coś dopisać, coś usunąć. Potem naczytać się tekstu, aby zmieścić się w regulaminowym czasie.
Znajduję w plecaku z komputerem mały notatnik z Festiwalu Miłosza z napisem "zdobycie władzy", co było mottem tegorocznej edycji, na której M. prezentowała bośniacką poetkę Feridę Duraković. Przypadków nie ma - to motto o zdobywaniu władzy jak nigdy pasuje do de Koma. Lubię takie 'noctatki', 'doczytanki', kiedy przegląda się książkę jak tomik wierszy - coś z przodu, potem fragment z tyłu, kartkując - raz w tę, raz we w tę - jeszcze dowolny paragraf w środku. Sama książka nadaje się do takiej lektury, bo to swoisty genus mixtum i to ma być clou naszego wystąpienia, ale o tym innym razem.
Doczytuję o samym kraju, w którym jeszcze nie byłem, a zawsze pragnąłem pojechać. Jest podobnie jak z Antylami w 2014 roku: pierwsza miłość nie rdzewieje. Może przez lata mało o nią dbałem, bo kiedy początkiem lat 90. pojawiła się w polu widzenia Afryka Południowa i afrikaans, straciłem głowę i serce. Ale niedawno pojawiły się Antyle, a teraz Surinam. Jestem pełen nadziei, antycypuję wrażenia, myślę w napięciu o tym, jak tam będzie.
Znajduję w plecaku z komputerem mały notatnik z Festiwalu Miłosza z napisem "zdobycie władzy", co było mottem tegorocznej edycji, na której M. prezentowała bośniacką poetkę Feridę Duraković. Przypadków nie ma - to motto o zdobywaniu władzy jak nigdy pasuje do de Koma. Lubię takie 'noctatki', 'doczytanki', kiedy przegląda się książkę jak tomik wierszy - coś z przodu, potem fragment z tyłu, kartkując - raz w tę, raz we w tę - jeszcze dowolny paragraf w środku. Sama książka nadaje się do takiej lektury, bo to swoisty genus mixtum i to ma być clou naszego wystąpienia, ale o tym innym razem.
Doczytuję o samym kraju, w którym jeszcze nie byłem, a zawsze pragnąłem pojechać. Jest podobnie jak z Antylami w 2014 roku: pierwsza miłość nie rdzewieje. Może przez lata mało o nią dbałem, bo kiedy początkiem lat 90. pojawiła się w polu widzenia Afryka Południowa i afrikaans, straciłem głowę i serce. Ale niedawno pojawiły się Antyle, a teraz Surinam. Jestem pełen nadziei, antycypuję wrażenia, myślę w napięciu o tym, jak tam będzie.
Komentarze
Prześlij komentarz