Przejdź do głównej zawartości

Uniwersytet im. Antona de Koma

Najmniej do tej pory pisałem o uniwersytecie w Paramaribo. Może dlatego, że wszystko staje się stopniowo drobną rutyną. Wstawanie o szóstej. Prasówka w internecie. Ablucje. Potem wyjście na taras, a na śniadanie talerz różnych owoców.

Najpierw kroję nanasi (ananas) - lubię tutejsze gatunki, o innym kształcie i lekko kwaskowym smaku, kiedy jeszcze nie są całkiem dojrzałe, bo pochodzą wprost z ogrodu lub plantacji, a nie z dojrzewalni. Na to idzie pokrojony w plasterki bana (banan) - te małe, krótkie, o cienkiej skórce, które są najdelikatniejsze, najsmaczniejsze. Wreszcie manya (mango) - jest ich w Surinamie wielka różnorodność, małe i większe, podłużne i bardziej okrągłe, zielone i lekko żółtawe, z włóknami w środku i bez, ale wszystkie tak dojrzałe, że w Polsce nie uświadczysz. Czasem zamiast manya kroję papaya (papaja), nucąc, rzecz jasna w afrikaans, piosenkę Lauriki Rauch Kom sny die papaya ('Chodź pokrój papaję').

Potem jakieś półtorej godziny pracy w domu. Taksówkę zamawiamy ok. dziewiątej. Jest już wtedy po największych korkach, bo Paramaribo, choć miasto rozciągnięte jest na dużej przestrzeni i parterowe, ma jednak taką samą dolegliwość, jak wszystkie stolice. Stać w korku można nie tylko na moście Wijdenboscha, który imponującym łukiem - wielkim (1500 m) i wysokim (52 m) - łączy dwa brzegi szerokiej rzeki Surinam, ale nawet na małych uliczkach poza ścisłym centrum nad rzeką.

Most Julesa Wijdenboscha

Taksówka to najlepszy sposób poruszania się. Wynajęcie samochodu odradzono nam. Dobrze, że posłuchaliśmy. Zaprzyjaźniony taksówkarz Naidoe zawiózł nas kilka razy poza Paramaribo. Dokładnie tam, dokąd chcieliśmy. On też miał rozeznanie, co można pokazać obcokrajowcom w interiorze. Wszystko zgadzało się z naszym rozpoznaniem. Czasem od siebie dodawał jakiś cel, o którym przewodniki milczą. Do tego był bonus, bo Naidoe nie tylko jest kierowcą, ale bardzo ciekawie potrafi opowiadać. Nie narzuca się, ma poczucie humoru, jest dla nas źródłem ciekawych informacji. Taksówki generalnie są tanie. Za kurs na uniwersytet płacimy około 10 złotych, a jest to ponad 10 km. Wieczorem można ten dystans przejechać w 15 minut, ale w ciągu dnia trzeba się liczyć z dwoma, a nawet trzema kwadransami.

Pojęcie "kampus" budzi różne skojarzenia. Widziałem uniwersyteckie tereny w kilku krajach. Jest tzw. "śródmiejski kampus" UAM, ale kampusem z prawdziwego zdarzenia jest rzecz jasna poznańskie Morasko. Utrecht czy Antwerpia mają kampusy budowane po 1968 roku i dlatego - to trzeba sobie jasno powiedzieć - zostały zbudowane poza centrami miast. Podobnie jest w wielu miastach niemieckich. To w głównej mierze względy polityczne i obawy powtórzenia rebelii studenckich zadecydowały o wyprowadzce kampusów poza śródmieścia. Uniwersytet w Pretorii ma olbrzymie tereny podarowane mu kiedyś w samym sercu miasta. Nawet niewtajemniczeni rozpoznają tereny południowoafrykańskiego Uniwersytetu w Zululandzie jako kampus uniwersytecki. Tymczasem Anton de Kom Universiteit w Paramaribo (AdeKUS) jest trochę inny, osobny, zajmuje dość duży obszar, ale ponieważ samo miasto jest rozciągnięte, trudno powiedzieć, by znajdował się na obrzeżach miasta. Na terenie AdeKUS tu i ówdzie znajdują się rozsiane dość swobodnie niemal wyłącznie parterowe budynki o kształcie... baraków. Jak np. ten, w którym bywamy najczęściej.

Budynek IMWO, czyli Instytutu Badań Naukowych nad Społeczeństwem

Jednym z wyższych budynków jest znajdująca się zaraz przy wjeździe biblioteka uniwersytecka.





Wysokie na surinamską miarę są też wybudowane przez izraelską firmę nowoczesne akademiki dla studentów. Ale poza tymi dwoma przykładami kampus jest parterowy. Zadecydowały o tym zapewne duża powierzchnia terenu, a także, jak podejrzewam, klimat. O wiele łatwiej przed słońcem chronić parterowe budynki poszerzając dachy, dzięki czemu słońce nie dociera do ścian, niż wypiętrzone gmachy.

Wjazd na kampus uniwersytecki w Paramaribo. 


Uniwersytet założono w 1966 roku inspirując się obchodami stulecia Stanów Kolonialnych - organu przedstawicielskiego w kolonii holenderskiej, założonego w 1866 roku, od 1936 roku nazywanego Stanami Surinamu (na wzór parlamentu w Holandii tzw. Stanów Generalnych). Od ogłoszenia niepodległości w 1975 roku Stany przyjęły miano Parlamentu Surinamu, a w 1985 roku nazywają się Nationale Assemblee. Podaję te szczegóły, bo historia Surinamu i jego dochodzenia do niezależności i samostanowienia była skomplikowana i poniekąd jest nadal.

Podobnie złożoną historię ma szkolnictwo wyższe w Surinamie. Najpierw powołano do życia w 1882 roku Szkołę Medyczną kształcącą lekarzy, a w latach 40. XX wieku doszła do tego Szkoła Prawnicza. Oprócz tego istniały inne formy kształcenia pomaturalnego dla aptekarzy, stomatologów czy geodetów. Chociaż ustawa tworząca uniwersytet została uchwalona w 1966 roku, uczelnia otworzyła swoje podwoje oficjalnie dopiero w 1968 roku. Nazwę dzisiejszą - Uniwersytet im. Antona de Koma (AdeKUS) - otrzymała w 1983 roku (więcej o de Komie, patronie uniwersytetu, we wpisie Cross Over).




Niedawno uniwersytet otrzymał nowoczesne centrum studenckie, w którym mieści się stołówka. Jedliśmy tu dwa razy. Smaczne i niedrogie posiłki. Tylko... wszystko na plastikach! Zgroza! Dlaczego nie można w kuchni, gdzie się przygotowuje posiłki i myje garnki, od razu zmywać talerzy? Ale pamiętam polską fascynację plastikiem w latach 90., więc nie będę pierwszym, który rzuci kamieniem, choć nie mam na to zgody...


Stołówka jest nowoczesna, klimatyzowana i klimatyczna: w różnych częściach sali są krzesła w odmiennych kolorach, miękkie siedziska, podwyższenia i obniżenia podłogi. Sala przypomina trochę agorę, kreuje kilka mniejszych, bez mała intymnych miejsc i zachęca studentów do korzystania z tej przestrzeni.



Ładnie przygotowano najbliższe otoczenie stołówki. Jest tu siłownia na wolnym powietrzu, jest też plansza z szachami - coś dla ciała i coś dla umysłu.



No to pożegnajmy się na ładnej alejce prowadzącej do bramy kampusu AdeKUS.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Siermiężni sierżanci

Co się dzieje w Surinamie? Nie, to pytanie nie jest dowodem na to, że w tym kraju wydarzyła się jakaś katastrofa. I nie, nie będzie tutaj również najnowszych wiadomości "z Surinamu" - o tym jest mowa w innych wpisach . "Co się dzieje w Surinamie?" świadczy raczej o tym, że mam z tyłu głowy stale 'co się dzieje w Polsce?' Pobyt w byłej holenderskiej kolonii i pierwsze doświadczenia z tym krajem nastrajają mnie bowiem dość refleksyjnie, bo wiele rzeczy, o których tutaj słyszę i które sam widzę, jako żywo, przypomina mój kraj. Nawet jeśli zamieszczone zdjęcia różnią się niekiedy znacznie od obrazków z Polski, to wielokrotnie podczas tego pobytu nachodziła mnie myśl o własnym kraju i skojarzenie z nim. Busiki-taksówki to podstawowa komunikacja mieszkańców Paramaribo (fot. J. Koch) Widok na rzekę Surinam (fot. J. Koch) Surinam ma swojego właściciela. To jeden człowiek. Nie rządzi jednak z tylnego siedzenia i nie jest jedynie 'zwykłym posłem'

Surinam w świątecznej atmosferze (impresje)

Mikołajkowe (niderl. Sinterklaas) i świąteczne atrybuty bożonarodzeniowe to w Surinamie nie tylko pozostałość kolonialna, lecz także żywa tradycja. Jest podtrzymywana przez różne kościoły chrześcijańskie. W miejscowych zborach Ewangelickiej Jednoty Braterskiej, zwanej też Braćmi Morawskimi lub Herrnhutami (Unitas Fratrum), można zobaczyć herrnhuckie gwiazdy, które, tak jak w niemieckim Herrnhut, zawiesza się od pierwszej niedzieli adwentu. Ale symbolika utrzymuje się też dzięki kilkusettysięcznej diasporze w Holandii, a raczej należałoby powiedzieć - z Holandii. Wielu obywateli Królestwa Niderlandów pochodzenia surinamskiego przyjeżdża bowiem na święta do kraju przodków. Mnie jednak nikt nie przekona, że klimat świąt pod palmami, choć egzotyczny i mający wiele zalet, może się równać z europejską atmosferą.

Droga do serca kraju

Najpierw droga do stolicy. Pendolinem. Zapomniałem o strefie ciszy, więc jestem wystawiony teraz na rozmowy Polaków o niczym, pokazywanie sobie śmiesznych filmików, oglądanie żenujących seriali... Wrzucony w sam środek krajowej komunikacji między Polkami i Polakami, którzy nagle doświadczają wzmożenia werbalnego, staram się skupić i doczytać lektury obowiązkowe. Odświeżam sobie książkę Antona de Koma "My niewolnicy Surinamu" ( Wij slaven van Suriname , 1934), o której wspólnie z M. mamy wygłosić referat na konferencji w Paramaribo. Referat gotowy, ale jeszcze to i owo trzeba doszlifować, może coś dopisać, coś usunąć. Potem naczytać się tekstu, aby zmieścić się w regulaminowym czasie. Znajduję w plecaku z komputerem mały notatnik z Festiwalu Miłosza z napisem "zdobycie władzy", co było mottem tegorocznej edycji, na której M. prezentowała bośniacką poetkę Feridę Duraković . Przypadków nie ma - to motto o zdobywaniu władzy jak nigdy pasuje do de Koma. Lubię takie &#