Właściwie tytuł tego wpisu winien brzmieć "Cross Over oraz Caran", bo taka jest pełna nazwa podwójnej konferencji w Paramaribo. Tak, po to tutaj przyjechałem. Nie jeżdżę po świecie wakacyjnie, w poszukiwaniu coraz nowszych wrażeń. Nie ciągnę do egzotycznych miejsc zostawiając za sobą smugę CO2 bez ważnych, jak sądzę, celów. Ograniczenia finansowe to istotny, ale nie jedyny powód. Do Surinamu, tak jak do Afryki Południowej czy
Antyli, przemieszczam się z powodu mojej pracy, która jest też - co wypada przyznać - moim hobby i życiową fascynacją. Wykorzystuję moje zainteresowania "kresami" Holandii - zamorskimi obszarami, gdzie niegdyś panowali Holendrzy. Literatura stamtąd i teksty o ówczesnych koloniach, to najciekawszy dział piśmiennictwa niderlandzkiego.
|
Anton de Kom, 1898-1944 (www)
|
Wprawdzie o Surinamie słyszałem już na studiach, ale tak naprawdę zacząłem o nim myśleć w 1988 roku. Podczas mojego pierwszego wyjazdu na stypendium zagraniczne odwiedziłem w Amsterdamie Michiela van Kempena, który właśnie stamtąd wrócił. Zaciekawił mnie tym krajem i jego literaturą, pisaną zarówno po niderlandzku, jak i w języku surinamskim (
sranan tongo). A był to właśnie
Anton de Kom Jaar 1988 - Rok Antona de Koma - organizowany w Holandii przez Instytut Antona de Koma-Abrahama Behra. Wtedy też, dzięki amsterdamskiej Fundacji ds. Tłumaczeń (
Stichting voor Vertalingen), otrzymałem jego słynną książkę
Wij slaven van Suriname (1934,
My niewolnicy Surinamu).
|
Okładka trzeciego wydania z 1981 roku.
|
Dokonałem pierwszego wyboru fragmentów książki do ewentualnego przełożenia (dziś jeszcze w moim egzemplarzu widać liczne ślady ołówka), a nawet zacząłem tłumaczyć. Ale czas był trudny: kończyłem doktorat o Multatulim (1820-1887) antykolonialnym pisarzu holenderskim z Indii Holenderskich (dziś Indonezji), tłumaczyłem jego powieść
Maks Havelaar (1860) i różne
inne książki, a w 1992 roku pojechałem do Afryki Południowej i po jej odkryciu - prywatnym i akademickim - Surinam został zapomniany na wiele lat.
|
(fot. logo konferencji z podobizną de Koma oraz pisarki Astrid Roemer)
|
Teraz nastąpił powrót. Nie tak dawno konferencja Cross Over, która co dwa lata przekraczała granicę tylko między Holandią i Belgią, dzięki Yvesowi T'Sjoenowi, przygotowującemu jej gandawską edycję w 2013 roku, została przeflancowana w 2015 roku do Poznania, a w 2017 roku na Arubę. Zanim wróci z powrotem do Niderlandów
Cross Over 2019 odbędzie się jeszcze w Paramaribo. W tym tygodniu.
Nie mogło być inaczej - Anton de Kom wrócił do mnie, ja wróciłem do niego!
|
(fot. przed domem rodziny de Komów w Paramaribo) |
|
Napis głosi "Anton de Kom - związkowiec, polityk, rewolucjonista, 1933" |
|
Rodzinny dom A. de Koma - stan z listopada 2019 roku.
|
Do tego dziś zrujnowanego, ale już w latach 30. biednego domku, de Kom wprowadził się ze swoją holenderską żoną Nelą C. Borsboom (1898-1983) oraz dziećmi w styczniu 1933 roku, kiedy po raz pierwszy i ostatni wrócił do Surinamu z Holandii.
Tutaj udzielał porad prawnych. Przychodzili do niego przede wszystkim jawańscy i hinduscy robotnicy kontraktowi, pragnący wrócić do krajów swojego pochodzenia, narzekający na złą opiekę zdrowotną, słabą infrastrukturę, wysokie podatki i niskie płace. Tutaj 1 lutego 1933 roku został zatrzymany i po bezprawnym uwięzieniu na kilka tygodni deportowano go w maju do Holandii. Zaraz po uwięzieniu de Koma, 7 lutego 1933 roku na centralnym placu Paramaribo zebrały się tłumy żądające uwolnienia go. Policja zaczęła strzelać. Zginęły 2 osoby, a niemal 30 zostało rannych. Czarny Wtorek przeszedł do historii Surinamu.
Książka Wij slaven van Suriname to studium historyczne, osobisty dokument, kolaż historycznych i współczesnych źródeł, analiza ekonomii Surinamu i manifest polityczny w jednym. Będąc w istocie formą eseju, przekonuje nie tylko wywodem, ale również samą formą literacką.
Autor nie owijał w bawełnę: "Długo trwało, zanim sam całkowicie uwolniłem się od obsesji, że Murzyn zawsze i bezwarunkowo musi być podległy każdemu białemu. (...) Żaden naród nie może dojść do pełnego rozkwitu, jeśli pozostaje dziedzicznie obciążony kompleksem niższości. Dlatego niniejsza książka ma być próbą wzbudzenia w Surinamczykach szacunku do samych siebie, a poza tym ma podważyć prawdziwość pokojowych zamiarów Holandii w okresie niewolnictwa."
Więcej na temat Antona de Koma napisałem w rozdziale "Sygnały czasu, czyli lewica w literaturze międzywojennej" w książce
"Widzę rzeki szerokie..." Z dziejów literatury niderlandzkiej XIX i XX wieku (pod redakcją Jerzego Kocha i Piotra Oczki, Poznań 2018, str. 391-428). Książka jest do kupienia m.in. w poznańskiej
Księgarni przy Fredry oraz we wrocławskich
Tajnych Kompletach.
|
(fot. ulica imienia de Koma w Paramaribo)
|
W ostatni piątek, wspólnie z surinamską organizatorką konferencji Hildą Neus, wystąpiłem w radio ABC. Opowiadałem o tym, jak Cross Over zawitał do surinamskiej stolicy i skąd moje zainteresowanie de Komem.
Na cokole amsterdamskiego pomnika de Koma napisano "Bojownik o wolność, bohater ruchu oporu, związkowiec, aktywista, pisarz, banita". Anton de Kom nie był białym Europejczykiem, choć ubierał się po europejsku, mieszkał głównie w Holandii, choć jego pisma traktują o Surinamie, współpracował z działającymi w Holandii indonezyjskimi nacjonalistami, choć inspirował go komunizm, był historykiem-samoukiem piszącym z pozycji kolonizowanego i jako syn byłego niewolnika
przepisującym dzieje swojego kraju. Lubię takie skomplikowane postaci, myślicieli i działaczy zarazem, pisarzy i poetów, bo i poetyckie fragmenty ma książka
Wij slaven van Suriname, ludzi wyprzedzających swój czas, choć zanurzonych głęboko w tym, co ich otacza. Pisanie o nich jest zawsze wyzwaniem.
Komentarze
Prześlij komentarz